G jak Gdynia. Szara, plugawa, wietrzna. Pożerająca pieniądze,
druzgocząca kostki przez dziury w chodnikach, bez sklepu całodobowego, z
przeklinającą na każdym kroku młodzieżą i klnącą co pół kroku społecznością
kobiet w wieku berecianym. Koty tu chodzą głodne, studenci chodzą jeszcze
głodniejsi – w tym pojedynku wygrywają jedynie mewy, mające prawdziwe uczty
parapetowe.
Od strony morza wieje, od strony centrum jest zbyt głośno, zbyt samochodowo. Drzewa nie mają liści.
Cholernie lubię tę Gdynię.Wychodzę z mieszkania na dziesięć minut spaceru i łapię zdjęcie. Jak można nie lubić tego miasta?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz